środa, 14 stycznia 2015

"Dzikie Karty" - George Martin **

Książka przekazana przez Wydawnictwo Zysk i S-ka

Zabawa w historię alternatywną bywa bardzo zajmująca. Szczególnie ciekawa jest, jeśli w wyniku drobiazgowego i starannego poprowadzenia akcji okaże się, że nie było alternatywy. Bywa jednak tak, że pomysł na zwrotny punkt w historii daje tyle możliwości, że każdy zobaczy w nim inny potencjał. Coś takiego wydarzyło się w przypadku "Dzikich Kart" George'a Martina i spółki. 
Ta książka to bardzo interesujący eksperyment literacki: prosty a zarazem efektowny. Tradycyjne antologie sprzedają się stosunkowo słabo - a zatem Martin wymyślił coś w rodzaju powieści, w której każdy wątek opowiada inny autor. Brzmi dziwnie?
Rzecz wygląda tak: bezpośrednio po II wojnie w USA ląduje statek obcej cywilizacji. Wysiada z niego dziwnie ubrany facet i informuje, że jego kuzyni w ramach eksperymentu zrzucili na ziemię bombę biologiczną z wirusem powodującym różnorodne, trudne do przewidzenia mutacje. Cywilizacja, z której pochodzi ma bowiem genotyp prawie identyczny z ludzkim i dość rozumu, by w tej sytuacji nie testować broni biologicznej na sobie. Niestety bomba wpada w ręce przestępcy a superbohater, pilot futurystycznego myśliwca noszący pseudonim "Śmig", ginie podczas próby udaremnienia detonacji. Wirus rozprzestrzenia się w górnych warstwach atmosfery i przebudowuje ciała ludziom - w dużej mierze w sposób przypadkowy. Nieliczni zyskują super-moce - nazywa się ich asami. O wiele więcej ofiar zmienia się dziwaczne, często kalekie stworzenia. Tych nazwano dżokerami, ponieważ przypadkowość "wygranej" i "przegranej" przypominała ciągnięcie kart. 
Na tym punkcie zwrotnym opiera się historia alternatywna firmowana przez George'a Martina: zadany w ten sposób temat rozwija kilkunastu autorów z zachowaniem chronologii i ciągłości wydarzeń - równocześnie każdy z nich sam wybiera sobie punkt widzenia, metodę opowiadania i obiekt zainteresowań. 
W efekcie oparcia o takie zasady dostałem do rąk antologię spójną niczym powieść a jednocześnie różnorodną i bogatą stylistycznie. 
Naturalnie pęka w szwach od odniesień do rozmaitych superbohaterów zaludniających amerykańską masową wyobraźnię, jednak autorzy poszczególnych opowiadań-rozdziałów postarali się aby pograć tymi sztampowymi postaciami bez łatwych szablonów.
To przedstawiciel gatunku „superbohaterowie dla dojrzałych” - nadprzyrodzone cechy stwarzają więcej kłopotów niż pożytku, wartość człowieka nie ma z nimi wiele wspólnego...
Nie ukrywam, że całość bardzo mi się podobała. Zapewne znajdzie się wielu czytelników, którzy nie lubią fantastyki i nie będą chcieli sięgnąć po tę książkę. Popełnią błąd. "Dzikie karty" to przede wszystkim znakomita opowieść obyczajowa, próba zmierzenia się z historią: głównie z historią USA ale Stany Zjednoczone są potraktowane jako zwierciadło współczesnej cywilizacji. Przerobienie wyglądu i możliwości części populacji  budzi w ludzkich umysłach odwieczne potwory, mimo iż wszyscy wiedzą, że wirus po prostu zmienił ciała zwykłych obywateli w coś dziwnego, że nie są to przybysze znikąd, wrogowie, Obcy z Nostromo, Murzyni, muzułmanie, Żydzi czy cykliści itd. Ludzie zostają uznani za obcych i wrogich na podstawie wyglądu, uprzedzenia kierują osądami. Komisja McCarthy' ego chętnie poluje na wszystkich odmieńców, nie potrzebuje wcale domniemanych komunistów jako ofiar. Demonstracje w obronie równouprawnienia zwykłych i dziwnie wyglądających mają taki sam charakter jak starcia w walce przeciw dyskryminacji rasowej. Nawet w fantastyce ludzie pozostają ludźmi - a to niezły powód by sięgać po ten gatunek bez literackiego rasizmu.
Tym bardziej, że książka jest co najmniej interesująca.

(POL)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz