Nana leżała w cieniu iglaków, między płotem z siatki a ich pniaczkami i próbowała wyglądać na absolutnie pochłoniętą relaksem... ale to tylko koty potrafią a nasza psina nigdy nie uczy się na zapas. Zmarnowała wszystkie okazje, kiedy Pumiasta mogła udzielać korepetycji. Teraz jej drobne gierki nie wydawały się odpowiednio wiarygodnie.
- Chodź tu, Nana. Musimy uczesać futerko.
- Ale ja wam nie przeszkadzam. Czeszcie sobie. Ja tylko leżę. - położyła głowę na trawie - O, tutaj sobie leżę.
- Musimy uczesać twoje futerko. Ty i ja. Nie ja i Ilonka.
- Nie, wcale nie musicie, jest śliczne. - polizała się po boku, żeby mnie przekonać. Naturalnie jeden z setki śmieci, które zaplątały się w nią, musiał akurat teraz podrażnić, więc z zapałem zaczęła go gryźć i wyciągać. Jak zwykle zapomniała, co miała udawać.
- Widzisz, masz w futerku śmieci i one ci przeszkadzają.
- A skąd! Nic tam nie mam. - żachnęła się, zwinęła w kulkę i z pasją zaczęła wyciągać coś z ogona.
- A to co takiego?
- A przeszkadza mi coś w ogonku... czepiło się i nie chce wyleźć.
- Chodź, to ci pomogę. Mam ciasteczko.
Wylazła. Położyła się na trawie z westchnieniem i wywaliła brzuszek do słońca. W ogonie siedział sobie patyk, który owinął się na mokro podczas wczorajszego łażenia po krowim wodopoju i tak zasechł. Mogła go wyrwać ale nie wyjąć bez strat w futerku. Wyjąłem go i zacząłem czesać futerko – delikatnie, bo miała prawie tyle rzepów i nasion, ile włosów. A Nana najwyraźniej znowu zapomniała o chowaniu się przed grzebieniem i drzemała na trawie. Trudno jej się dziwić. W naszym małym wynajętym domku było wszystko, czego potrzebowała, łącznie z płotem, zza którego mogła szczekać na obcych i sąsiadami, którzy świetnie wchodzili w tę rolę.
Dzisiaj wyjątkowo nie wybieraliśmy się nigdzie... i chciałem nieco zadbać o jej futro, bo inaczej musiałbym je strzyc po powrocie do Krakowa.
Właśnie wyczesałem dolną połowę psiny i wszystkie łapki, kiedy coś do niej dotarło.
- Miałeś mi dać ciasteczko! - usiadła i spojrzała mi w oczy z wyrazem świeżo obudzonego geniuszu. Dostała je. Najwyraźniej zakończyliśmy dbanie o pieska...
- A czego chciałeś od mojego futerka? Przecież jest takie puszyste i miękkie... - obwąchała sobie chorągiewki przy przednich łapkach.
- Ano jest. - zgodziłem się uprzejmie i pokazałem jej dwa wielkie kłęby patyków, rzepów, cyganek i innego śmiecia wplątanego solidnie w wyczesany podszerstek – Aż dziwne, że to wszystko się zmieściło w takim zadbanym futerku.
- Może ktoś przyniósł. Albo wiatr przywiał. - wyjaśniła. Psy (a szczególnie Nana) niespecjalnie przejmują się przeszłością, zwłaszcza tą kłopotliwą.
- No co ty, przecież ja dbam o wygląd!
Przypomniałem sobie ostatnie dni i jakoś nie mogłem w to uwierzyć.
- A do krowiego wodopoju wpadłaś przypadkiem?
Pognała do niego jak nawiedzona i celowo wlazła przez najbardziej czarne błoto a potem nie chciała wyjść. I zamiast się wytrzepać – pozwoliła, żeby muł stwardniał w kruszącą się powoli skorupkę, którą z trudem wyczesałem dzisiaj. I to tylko dzięki temu, że sporą jej część już wcześniej wymieniła w zaroślach na patyki i inne roślinne resztki.
Rozstawiła uszy jak anteny i zrobiła zamyśloną minę...
- Nic nie rozumiesz... pewnie dlatego, że nie masz futra.
- Rozumiem, że piesek będzie czysty albo szczęśliwy. W końcu mamy wakacje.
Położyła się z westchnieniem i oparła nos na przednich łapach.
- Myślisz, że się obijam? A wiesz, jaka to ciężka praca? - sapnęła ciężko, najwyraźniej obowiązki ją przygniotły.
- A nad czym tak ciężko pracujesz? Oczywiście poza gonieniem myszy i uciekaniem przed bocianami...
- Nie śmiej się. Musiałam przez te wakacje opracować SPA dla psów. I prawie już skończyłam. Teraz testuję metodę.
- A wiesz, że nie wolno testować na zwierzętach?
Chyba ją wytrąciłem z równowagi tym stwierdzeniem.
- Ale ja nie na zwierzętach, tylko na sobie!
Zdecydowałem, że lepiej nie tłumaczyć jej znowu różnic między ludźmi i zwierzętami. Już kilka razy nie przyjęła ich do wiadomości.
- Nie zauważyłem, żebyś coś specjalnego robiła...
- O, to bardzo dobrze. Znaczy, że metoda działa. - wywaliła zadowolony język – My, psy, nie mamy tyle czasu co ty, musimy dbać o siebie przy normalnej psiej pracy.
- Przez włażenie gdzie popadnie, w co popadnie i byle śmierdziało?
- No wiesz?! Nic nie rozumiesz! - Nie była pewna czy może się oburzać, więc gwałtowny początek zakończyła polizaniem mnie po twarzy i przewróciła się na plecy. Zresztą rozmaitych smrodków nigdy nie uważała za coś niemiłego, nie obrażała się też o aluzje zapachowe.
- No to mi wytłumacz po kolei... Rano tarzasz się po trawie...
- Wcale się nie tarzam! Futerko należy zwilżyć wodą demineralizowaną przed użyciem! Najlepiej tą, co leży rano na trawie...
Zadziwiła mnie. Nie podejrzewałem jej o znajomość słów dłuższych niż czterosylabowe. Ale... rzeczywiście, tarzała się po rosie. Metoda zapowiadała się interesująco.
- A jak się wytarzasz, to zapominasz o wszystkim i lecisz na łąkę... - zasugerowałem następny punkt programu. Spojrzała na mnie tak, jak nigdy nie spojrzałaby na zdechłą mysz... bo myszy (zdechłe) mają dla niej duży potencjał rozwojowy.
- Futerko trzeba lekko podgrzać przed dalszymi etapami ale nie z wierzchu tylko od spodu... Jak mam to zrobić bez biegania? Siebie muszę rozgrzać... no i dosypać środka polerującego włosy na błysk...
- Kurzu z polnej drogi, dobrze rozumiem?
Pomachała ogonem z uznaniem i położyła się w postawie „waruj”, żeby zachować odpowiednio poważny wygląd podczas wykładu.
- Żeby futerko się polerowało na mokro - trzeba biegać i powiewać wszystkim... to się musi ruszać. No i zwilżać w mokrej trawie...
- To dlatego biegasz po łące... a jeśli kopiesz dziurę, to też pomaga polerować futerko?
- Nieee... kopię dziurę, bo potrzebuję kreta albo myszy. No wiesz, drugie danie pierwszego śniadania.
- Ale obsypujesz sobie brzuszek ziemią i błotem!
- No tak. To jest maska mineralna na skórę. Markowa! Nazywa się "Miss Meadow". No wiesz, taka czyszcząca i odżywcza... Jakbyś jeździł brzuchem po błocie to też byś miał taką delikatną skórkę jak ja! - z dumą wywaliła do góry brzuszek lekko pękaty i porośnięty rzadkimi długimi włosami... Spojrzałem. No tak... Jasne. Każdy powinien mieć taki brzuszek. Niekoniecznie własny... ale brzuszek pieska też się liczy. Obiecałem sobie częstsze pokładanie w kałużach.
- No dobra... masz środek polerujący na futerku, polerujesz, zwilżasz, nakładasz maskę mineralną na brzuszek...
- I myszę do brzuszka! - uzupełniła z naciskiem. Nigdy jeszcze nie upolowała myszy w norze, mimo wszystkich sukcesów myśliwskich na powierzchni ziemi.
- I powiedzmy, że masz myszę do brzuszka... ale co to ma wspólnego z tarzaniem się w zdechłym krecie?
- Maska biologiczna "La femme des marais"! - wyjaśniła patrząc z uszami sterczącymi ostro w górę - Od polerowania futerko mogłoby stać się łamliwe!
Wolałem nie pytać o szczegóły. Niektóre rodzaje stosowanych przez nią masek biologicznych przyprawiały mnie o lekki niesmak. Zmieniłem temat.
- A przed bocianem uciekasz dla utrwalenia maski?
- Ja nigdy nie uciekam przed bocianem! - Aż usiadła z oburzenia - A co to jest bocian?
- Ten duży biało-czarny ptak z czerwonym dziobem, przed którym wiałaś wczoraj... i przedwczoraj... i dwa dni temu... Odkąd tu jesteśmy prawie codziennie biegniesz do niego a kiedy startuje - uciekasz.
- A... ten... no... no to po masce biologicznej posypuję futerko maską torfową "Summer Peat". - w zmienianiu tematu Nana była mistrzynią świata. - No wiesz, biegam po suchej drodze przez torfową łąkę, to się samo posypie.
Wiedziałem. Byłem przykurzony na brązowo po każdym przejściu przez pastwisko a Ilonkę złościł nalot na ubraniach sięgający pasa. Nawet pies trzy razy wyższy od Nany miałby na sobie tę borowinę...
- Tylko, że na sucho torf niewiele daje - westchnęła Nana i w zadumie podrapała się za uchem. Coś mi zaświtało.
- To dlatego włazisz do krowiego wodopoju?
- To miejsce jest super! Wiesz, woda ma dodatki roślinne regenerujące cerę, z mnóstwem witamin i mikroelementów!
Woda wyglądała na czystą ale tam, gdzie nasza psina lubiła wleźć, była pokryta rzęsą... ale bardziej zadziwiło mnie biochemiczne wykształcenie u pieska.
- Nanułka, a co to są te mikroelementy i witaminy? - postanowiłem ją wypróbować.
- Witaminy to te zielone listki na wierzchu, nie wiedziałeś? A mikroelementy to sobie pływają przy dnie. Trudno je złapać, bo uciekają jak głupie. A raz widziałam takiego makroelementa ale odpłynął. Miał kolorowe płetwy.
- A ja myślałem, że to ryby...
- Tak też się nazywają? Tyle jest nazw na świecie... i po co aż tyle? - zmarszczyła nos i podjęła wykład - W tej rzece jest też na brzegu i dnie taka doskonała maseczka kosmetyczna... nazywa się "L'odeur de la Boue"... świetnie robi na łapki.
Kiedy wyłaziła z wodopoju, miała łapki pokryte grubą warstwą czarnego mułu z dna. Kiedyś sam tam wlazłem z ciekawości, szukając przeprawy bliższej niż mostek, po którym chodzimy zazwyczaj. Wyglądało to jakbym wlazł boso a wylazł w czarnych "gumowcach" do kolan. Najwyraźniej ja też zrobiłem sobie maseczkę. Nie wiedziałem, że taki ze mnie "kosmetyk"... Ale Nana dorobiła teorię naukową do chlapania się w błocie a to już coś. Na ogół pieski włażą w bagno bez jakichś poważniejszych ambicji.
- Niech zgadnę... jak potem biegasz po wysokiej trawie na pastwisku to robisz sobie masaż?
- No... bo trzeba zebrać nadmiar maseczek i pobudzić krążenie.
Za każdym razem krąży wokół nas, dopóki nie wyjdziemy na drogę i powiewa ogonem. Wygląda na mocno pobudzoną... prawdę powiedziawszy, jak tylko na nią nie patrzymy - podbiega od tyłu i znienacka szczeka. Ktoś obcy mógłby paść na zawał.
- A na drodze odpoczywasz po tym wszystkim?
- Czy ja wyglądam na lenia? - spojrzała z wyrzutem. Zastanowiłem się. Przez większość dnia i całą noc spała na plecach, od czasu do czasu przebierając łapkami i poszczekując. Wygląda na to, że pracowała nawet we śnie.
- Wiem, że cały czas pracujesz. - potwierdziłem, bo szanuję jej prawo do definiowania pracy po psiemu. Pomerdała ogonem i wróciła do wykładu.
To wyjaśniało dlaczego po trzystu metrach polnej drogi znowu właziła do rzeki i moczyła się razem z nosem. Proces dbania o futerko wymagał mnóstwa czasu i wysiłku... i pomyśleć, że ludzkie kobiety po prostu idą na godzinę do fryzjera albo kosmetyczki. Nana westchnęła ciężko. Może pomyślała o tym samym, co ja.
- Po spłukaniu muszę futerko powoli wysuszyć przed ostatnią fazą.
Kolejna tajemnica wyjaśniona: bieg po lesie między rzeką i plażą ma sens a machanie ogonkiem i okolicznym futerkiem nie wynika z przypadkowych humorów, tylko ze złożonego procesu kosmetycznego. Pokręciłem głową. Znam Nanę od dwóch lat a nie posądzałem jej o tak skomplikowane strategie. Zawsze wydawało mi się, że biega i wtyka wszędzie nos a życie samo jej się układa.
- Wiesz jaki ważny jest czas suszenia futerka przed następnym etapem? - podjęła temat dokładnie tam, gdzie przerwała.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie mam takiego futerka ale często starannie suszę różne rzeczy.
- Jak za bardzo wyschnie, to nie będzie mięciutkie. - Przerwała, żeby podrapać się po uchu - Powinno być jeszcze troszkę wilgotne. Ale jak będzie mokre, to potem źle się ułoży. Czasem muszę biec, żeby zdążyć.
Milczeliśmy razem przez dłuższą chwilę zanim zapytałem:
- A następny etap?
- Solankowa mineralizacja neptuniczna.
- Co proszę?
Spojrzała na mnie jak bibliotekarz na analfabetę.
- No... muszę ostrożnie zwilżyć futerko wodą morską!
Pokiwałem głową i zapytałem:
- A dlaczego boisz się wody?
Położyła głowę na łapkach.
- Za dużo jej jest. Rzeczy, które się ruszają, nie powinny być takie duże. Konie są za duże. Krowy są za duże.
Mówiła szczerze - kiedy spotkała krowy na drodze, uciekała do najbliższej dziury w płocie.
- No ale krowy są pożyteczne... - spróbowałem ją przekonać - Mała krowa nie mogłaby zrobić dużej kupy...
- Myślisz, że jak będziesz szczekała na fale, to morze zmaleje? - kiedy dobiegała do wody, pozwalała się opryskać a nawet ochlapać grzbiet ale potem nie właziła głębiej niż do połowy łapek i próbowała ugryźć falę. Pomysł obszczekania morza jeszcze jej nie przyszedł do głowy.
- Jutro spróbuję.
- Jak skończysz z dbaniem o futerko?
Spojrzała na mnie zdumiona aż jej się uszy postawiły.
- Przecież po zaneptunowaniu musi być piaskowanie!
- Co?
- A co ja robię jak wyjdę z morza?
Zawsze tarzała się w piasku jeżdżąc po nim nosem i odpychając się tylnymi łapkami a potem kopała
sobie dołek w najlepszym miejscu w naszym grajdołku i spała przez dwie godziny. Przy okazji wbijała sobie w mokre futerko tyle piachu, że wyglądała jak skorupiak.
Aż zipnęła z oburzenie.
- Jak to nic? Muszę zmieścić w futerku co najmniej kilo piasku! Wiesz, jakie to trudne? I wypolerować futerko na mokro, żeby po wysuszeniu została na nim morska sól! I nie mogę się ruszać przy suszeniu bo ją zetrę!
- Przecież i tak zetrzesz sól z futerka, jak wytrzepiesz piasek.
- Wcale nie... jak już się wysuszę to nie trzepię, tylko wywiewam.
- Co robisz?
- Idę na spacer pod wiatr. A wiatr wydmucha ze mnie cały piasek. I wtedy już mam takie miękkie futerko, że aż sama sobie zazdroszczę!
Spojrzałem w notatki robione dyskretnie na boku. Wygląda na to, że Nana poświęcała każdy dzień wakacji na tak skomplikowaną kurację futerkową... i aż pożałowałem psiny.
Złapała się obiema łapkami za nos. Potarła głową o trawę. Westchnęła ciężko, jak hamująca ciężarówka.
- A możesz mi zrobić morze pod domem? Żebym miała je jak wracamy z plaży?
- Mogę – bezczelnie postanowiłem podnieść swój prestiż w psich oczach – ale wtedy może będzie jeszcze większe.
ogromnych.
- Noo... Nie jest łatwo dbać o futerko, jak się jest pieskiem.
Najwyraźniej moje współczucie poprawiło Nanusiowy stosunek do świata, bo podsumowała:
- Ale i tak mi się udaje. - przewróciła się na plecy - Zobacz, jakie mięciutkie. I tu, przy uszach.
Przy uszach każdy pies ma mięciutkie futerko ale nie chciałem jej dołować.
- Rzeczywiście. - powiedziałem głaszcząc i smerając w poszukiwaniu przegapionych rzepów.
- No widzisz? - pokręciła się z zadowoleniem - wszystko dzięki mojej metodzie "SPA dla Psa"! Zrobiłam się taka atrakcyjna! I w ogóle!
Spojrzała mi w oczy i dodała:
- Jakbyście robili to, co ja to też mielibyście takie śliczne futerka i ogonki!
Wyobraziłem sobie siebie i moją żonę, jak razem z Naną tarzamy się w bagienkach i zdechłych gryzoniach... jak porastamy miękkim dziesięciocentymetrowym futrem... jak wyrastają nam ogony... Pogłaskałem pieska.
- O, tak, Nanusiu. Na pewno. Wszyscy powinni tego spróbować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz