Z wielu względów ostatnio bardzo lubię Poznań.
I bardzo lubię Festiwal Fantastyki Pyrkon. To taka impreza, że zaczynam się niecierpliwić kilka dni wcześniej, już bym chciał wyruszyć...
Dlaczego? Otóż jeśli myślicie, że to "tylko" konwent fantastyczny, to jesteście w błędzie. Pyrkonu nie sposób opisać jako zjazd miłośników fantastyki - to od kilku lat wielka impreza popkulturowa, w której na równych prawach istnieją gracze, osoby kochające przebieranki (cosplay), czytelnicy chcący posłuchać prelekcji oraz spotkań autorskich swoich ulubionych pisarzy, także zagranicznych (w tym roku choćby Tad Williams czy Charles Stross). Obok tego jest mnóstwo prelekcji naukowych albo historycznych. I cały szereg innych atrakcji, zespoły muzyczne, a dla dzieci specjalna strefa, w której mogą się pobawić. Jednym słowem, cały szereg atrakcji, z których trzeba wybierać rodzynki, bo nie sposób pójść na wszystkie prelekcje, spotkania, etc.
Tegoroczny Festiwal przyciągnął ponad dwadzieścia tysięcy osób. Gdyby rzecz nie działa się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich, w wielkich targowych halach, ciężko by było zapanować choćby nad połową uczestników. A tak - wszyscy się pomieścili, w tym roku dzięki nadzwyczaj sprawnej organizacji zniknął nawet problem kolejek do kasy. Dla mnie to dowód, że można konwent fantastyczny czy imprezę tego typu zrealizować w sposób naprawdę nie przynoszący nikomu wstydu, a wręcz zachęcający do wybrania się razem z dzieckiem czy rodziną.
Nawet nie będę próbował opisać ważniejszych wydarzeń, było ich mnóstwo. Powiem tak: to trzeba zobaczyć, przeżyć. Warto.
Ja bawiłem się świetnie, oczywiście nie tylko bawiłem, bo w piątek wkrótce po przyjeździe miałem swój pierwszy punkt programu, o perspektywach rynku selfpublishingowego (raczej jestem sceptyczny i dałem temu wyraz ). W sobotę przed południem wyszedłem z Pyrkonu, aby pojawić się na cudownym spotkaniu z dziećmi w księgarni "W bajce", na osiedlu Przyjaźni - tego się nie da opisać, to miejsce trzeba odwiedzić, jest po prostu magiczne. A kiedy wróciłem, najpierw musiałem zrobić prelekcję o young adult, czyli literaturze pozornie dla młodzieży, ale coraz częściej dla dorosłych, a potem wziąć udział w panelu z Rafałem Kosikiem, Marcinem Mortką i Łukaszem Orbitowskim o literaturze dziecięcej, dlaczego zaczęliśmy ją pisać i co z tego wynika.
Dopiero potem przyszedł czas na chwilę relaksu w gronie przyjaciół i znajomych.
Niedziela to znów chwila w strefie dla dzieci, potem dyżur autografowy, który mnie zdziwił, bo sporo osób wciąż pamięta i czyta moje starsze książki. Naprawdę, w takich chwilach jest mi niezwykle miło, chce się dalej pisać.
To, o czym chciałbym jeszcze tu koniecznie napisać, to skrzyżowanie dwóch rzeczy: rozmach organizacyjny, oferta, w której praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie - i przy tym rozmachu doceniam perfekcyjną wręcz organizację. Niejedne targi książki mogłyby się uczyć od organizatorów Pyrkonu.
Jednym słowem: bawiłem się świetnie, z rozmów z innymi uczestnikami wynika, że i oni bawili się znakomicie, z punktów programu zadowoleni byli i autorzy tych punktów, i odbiorcy. Była to bardzo, bardzo udana impreza. Więcej takich - przywracają wiarę w to, że ludzie chcą kultury, tylko trzeba im ją zaproponować w atrakcyjnej formie i przy sprawnej organizacji.
Jedynie na koniec trafiła mi się przygoda, ale nie za sprawą organizatorów, tylko PKP, które sprzedały na pociąg teoretycznie objęty rezerwacją ze dwa razy tyle biletów, w wyniku czego korytarze wagonów przypominały wanny pełne karpi przed świętami. A w drugim pociągu trafiłem na konduktorkę, która chyba miała zły dzień Wszystko jednak skończyło się dobrze, więc nie ma co narzekać, trzeba już odliczać dni do następnego Pyrkonu.
Romek Pawlak
nasz redaktor - wolny strzelec
nasz redaktor - wolny strzelec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz